Nawigacja
Rajd rowerowy do Kazunia- 26.05.2018

      Kilka dni przed terminem rajdu, zarówno organizatorzy, jak i uczestnicy zadawali sobie pytanie, czy wyjazd dojdzie do skutku. Obaw i wątpliwości dostarczały niezbyt sprzyjające prognozy pogody. Ostateczna decyzja o wyprawie zapadła w południe, dzień przed ustalona datą rajdu.

      Niespodziewane było już to, że wszyscy uczestnicy stawili się w punkcie startowym punktualnie, a niektórzy już nawet dużo, dużo wcześniej. Nie wyjechaliśmy jednak punktualnie. Po pierwsze dlatego, że padał deszcz i postanowiliśmy go przeczekać, bo wyglądał na przelotny. Po drugie dlatego, że nie wszyscy uczniowie mieli przy sobie wymaganą legitymację szkolną i trzeba było poczekać na dostarczenie jej przez rodzica. Od tego drugiego rozpoczęła się seria pytań bez odpowiedzi, charakterystycznych dla tego wyjazdu. Tym razem pytanie brzmiało: „Ile razy trzeba uczniowi przypominać o zabraniu legitymacji, żeby o niej nie zapomniał?”

      Dla ułatwienia podajemy, że przez 4 dni Pan Darek na każdej przerwie przypominał każdemu uczestnikowi z osobna co należy zabrać. Czas oczekiwania na dostarczenie legitymacji przez mamy dwóch uczniów upłynął nam na sprawdzeniu prognoz pogody. Ilu uczestników, tyle wariantów. Najbliższą prawdy, jak się potem okazało, była Dominika, zwana Naleśnikiem. Odczytała ona z prognozy, że o godz. 9 ma być deszcz, o 10 przelotne opady, o 11 ulewa, która zakończy się o 16, a potem aż do 17 już tylko słońce i tylko słońce.

     Nie przejmowaliśmy się jednak zwłoką, gdyż czasu na przejazd mieliśmy aż nadto. I to było kolejnym punktem różniącym ten wyjazd od dotychczasowych- zaplanowaliśmy wyjątkowo krótką trasę. Naszym celem miał być Kazuń Nowy, w którym mieliśmy zamiar odwiedzić siedzibę 2 Pułku Saperów oraz Nowy Dwór Mazowiecki, gdzie mieliśmy zjeść obiad. Odległość (oczywiście okrężną drogą) miała wynosić w porywach 60 kilometrów.

      Około godziny 9:30 wyruszyliśmy spod szkoły, kierując się przez Trębki na Henrysin i dalej na Zakroczym. Tutaj organizatorzy dostarczyli uczniom nieco mocniejszych wrażeń, bowiem poprowadzili trasę tak, aby ominąć centrum Zakroczymia i przejechać „dołem”, to znaczy przy Wiśle. Widząc stromy zjazd w „wąwóz”, Jaworek użył mocnych słów, określając p. Bartka, czyli dzisiejszego przewodnika, mianem „psychopaty”. Jak się jednak okazało, ten trudny technicznie odcinek, uczniowie pokonali bez problemów, a zaznaczyć należy, że przejeżdżaliśmy trasą, na której kilka tygodni wcześniej walczyli zawodnicy Lotto Poland Bike Marathon.

      Po powrocie do „cywilizacji” czekała na nas już ostatnia prosta- most i kawałek drogą wojewódzką nr  575. Na moście spotkał nas jednak defekt, który okazał się szczęściem w nieszczęściu. Po zniesieniu rowerów z mostu, Damian Przybylski przystąpił do pomocy w łataniu dętki z przedniego koła roweru Kamila Chludzińskiego. W tym czasie rozpoczęła się olbrzymia ulewa, połączona z burzą, która trwała nieprzerwanie przez ponad godzinę. Mieliśmy olbrzymie szczęście i w zasadzie z tej przygody wyszliśmy „suchą nogą”. W czasie wydłużającego się oczekiwania pojawiły się jednak kolejne pytania bez odpowiedzi: „dlaczego ten most jest oparty na takich dziwnych rolkach?”, „dlaczego nasi debiutanci, Wątek i Dominika, trzymają się ciągle razem i patrzą sobie głęboko w oczy?”, „Czy chłopcy, wspinający się właśnie po filarze mostu, zdobędą kiedyś K2?”.

       Pod mostem– zauważyliśmy też coś dziwnego– wprost proporcjonalnie do wyładowań atmosferycznych Julka miała coraz większe oczy i szybszy oddech. Ale faktem jest, że burzę zniosła dzielnie i gdy tylko nawałnica oddaliła się znacznie w kierunku północnym na buzi Julki do końca dnia dominował uśmiech.

       Podczas ulewy zza ściany deszczu wyłoniła się postać, zaniepokojona naszą nieobecnością w jednostce. Okazało się, że to nasz dyrektor przybył z odsieczą. Uspokojony, że wszystko jest w porządku udał się do miejsca docelowego.

       Mimo tego, że wciąż delikatnie kropiło, postanowiliśmy ruszyć dalej, zwłaszcza, że do celu pozostało nam niespełna 3 kilometry. Na miejscu- w siedzibie 2 Pułku Saperów, okazało się, że burza spłatała nam figla i w całej jednostce nie było prądu, co miało utrudnić zwiedzanie izby pamięci. Lecz czy ciemności to przeszkoda dla przygotowanych na wszystko rowerzystów? Przecież mamy lampki rowerowe i latarki w telefonach! Zwiedzanie izby pamięci jedynie przy świetle wspomnianych latarek, dodawał fajnego klimatu, a mieliśmy porównanie, bo w połowie zwiedzania światło się zapaliło i wprawdzie mogliśmy dostrzec więcej, ale za to i oprowadzający nas żołnierz widział zmęczenie na naszych twarzach i błędnie odczytał je jako znudzenie.

       Należy zaznaczyć również, że w tym miejscu dołączyła do nas ekipa ze Szkoły Podstawowej nr 154 z warszawskiej Białołęki. Jest to równie rowerowa szkoła jak nasza, dlatego jakiś czas temu postanowiliśmy połączyć siły i zorganizować wspólne przedsięwzięcie, czego pokłosiem jest opisywany wyjazd. Warszawiacy jednak nie mieli tyle szczęścia co my, bowiem burza zastała ich, gdy jechali wałami wiślanymi i nie mieli możliwości schowania się- dotarli przemoczeni, głodni i zmarznięci, a my byliśmy pełni podziwu dla ich determinacji.

       W jednostce dowiedzieliśmy się nieco informacji o historii 2 Pułku Saperów, jego barwach, misjach, w których brał udział oraz ogólnie o tym, czym saperzy się zajmują w czasie wojny i pokoju. Zapoznaliśmy się również z warsztatem pracy sapera- obejrzeliśmy różne rodzaje min, zapalników, a nawet zwieracz. Mimo tego, że nasz przewodnik wspomniał o tym kilkukrotnie, pytanie „Jakie barwy ma 2 Pułk Saperów” dołączyło do serii pytań bez odpowiedzi. Zrzucamy jednak winę na zmęczenie uczestników, a nie brak zainteresowania z ich strony. Na koniec przejechaliśmy rowerami wokół jednostki, trasą, którą pokonują corocznie żołnierze w czasie wykonywania testów sprawnościowych.

       Pogoda niestety nam nie odpuszczała i odcinek od Kazunia do Nowego Dworu Mazowieckiego, tym razem bez zablokowania ruchu kołowego na moście, pokonaliśmy w padającym deszczu. Plan był taki, aby wspólnie z ekipą z Warszawy zjeść pizzę i zintegrować się. Okazało się jednak,  że deszcz i burczący brzuch pana Darka nam to uniemożliwił i zatrzymaliśmy się w mijanym po drodze Mc’Donaldzie. Coś za coś- klimat tej restauracji nie służył integracji, więc skupiliśmy się jedynie na zapewnieniu sobie realizacji podstawowych potrzeb. Dopiero po zjedzeniu wrapów, hamburgerów, lodów, ciastek, itp. zamieniliśmy kilka zdań z warszawskimi, rowerowymi przyjaciółmi i rozstaliśmy się z nadzieją powtórzenia wspólnego przedsięwzięcia.

       Przed 15stą wyjechaliśmy z Nowego Dworu Mazowieckiego i drogą przez Kosewo i Wymysły skierowaliśmy się w stronę Kroczewa, mając za plecami ciemne, burzowe chmury. Na szczęście nie padało, bowiem spotkał nas kolejny defekt- tym razem przebita dętka u Damiana Przybylskiego. Dla takiego fachowca to jednak nie problem i w kilkanaście minut uporał się z awarią.

      Do Kroczewa pozostała ostatnia prosta- jeszcze tylko Strubiny i znaleźliśmy się pod szkołą.  Jako kolejny wyróżnik tego rajdu od pozostałych- wróciliśmy „na bazę” punktualnie i wyjątkowo nie przejechaliśmy więcej, ale mniej kilometrów niż zaplanowaliśmy. Przejechany dystans wynosił bowiem 45 kilometrów, ale za to w warunkach ekstremalnych. Pozwolił też  uczniom wypatrzeć defekty w swoich maszynach, które powinni usunąć przed następnym, znacznie poważniejszym wyjazdem do Skępego. Szkoda, że jedziemy tam w mniejszym składzie- wszyscy uczestnicy tego wyjazdu zachowywali się wspaniale i przygoda z nimi to sama przyjemność.

      Uważny Czytelnik zauważył jeszcze pewnie inne różne tego wyjazdu od pozostałych. Najbardziej rzucającą się w oczy był brak odwiedzanych sklepów, nad czym najbardziej ubolewał Malina, który nie miał możliwości wydać kieszonkowego przeznaczonego na trzydniową wycieczkę, na którą lada moment miał wyruszyć ze swoją klasą. Co się z tym wiąże-nie zaliczyliśmy również cymbergaja, szaf grających, ani innych piłkarzyków. A pieniądze w kieszeń paliły…

      Mimo, że rajd się skończył, organizatorów przed kolejnym, zbliżającym się wyjazdem wciąż nękają pytania

- czy uczestnicy odrobią zadaną przez pana Darka  pracę domową i wszystkie rowery będą wyczyszczone, przesmarowane?

- ile tym razem mam będzie dowozić ‘legitki’?

- czy będzie znowu padać?

- czy będzie wystarczająca ilość sklepów po drodze, żeby ‘Malina’ mógł wydać tak skrzętnie odkładane do skarbonki pieniądze?

- czy Miłek ponownie będzie myślał, że wybieramy się na pustynie i zabierze ze sobą pięć zgrzewek wody?

- no i chyba najważniejsze z pytań – jak zniesie Wątek dwa dni rozłąki z Naleśnikiem?

      Ale na te i wiele innych pytań będziemy mogli odpowiedzieć dopiero w przyszłym tygodniu w następnej relacji z rajdu, na który wybieramy się już w piątek.