Pomimo tego, że ostatnimi czasy życie wokół nas przybrało nieco dziwny wymiar, Grupa Rowerowa Dwa Kółka i Spółka nie zaprzestała swojej działalności i jak co roku jesienią, wybrała się na przejażdżkę!
Tym razem uczestnikami była dziewiątka uczniów 7-ej klasy: Julka, Julka „Palma”, Marysia „Kermit”, Duśka, Krzemo, Zabiel, Adaś, Krzyś i Grzegorz oraz dwóch opiekunów- Pan Darek i „absolwent” naszej szkoły Pan Bartek. W tak dużej ekipie już dawno Grupa Rowerowa nie jeździła.
Tym razem celem wycieczki było piękne mazowieckie miasteczko, położone na Wysoczyźnie Płońskiej w dolinie rzeki Płonki. Miasto znajduje się na ważnym szlaku komunikacyjnym, łączącym północną i zachodnią Polskę z jej stolicą. Czytelnik już się chyba domyślił, że chodzi o miasto Płońsk! Po wycieczce uczniowie jednym tchem wymieniali wszystkie osobistości, które w swoim życiu miały związek z Płońskiem- Dawida Ben Guriona, Henryka Sienkiewicza, Walerego Jędrzejewicza oraz ... pana Bartosza. Ale nie uprzedzajmy faktów!
Prognozy na dzień 3 października, jak na tę porę roku, były całkiem optymistyczne- słonecznie, bezdeszczowo, ciepło oraz wietrznie, o czym boleśnie mieliśmy przekonać się w drodze powrotnej. Zbiórka pod szkołą zaplanowana została na godzinę 9 i jak przystało na młodych adeptów turystyki rowerowej wszyscy stawili się punktualnie, na czyściutkich rowerach i w dobrych humorach. Jeden z uczestników wziął sobie nawet zbyt mocno do serca przestrogi opiekunów, aby być przygotowanym na wszelkie niespodzianki podczas podróży, gdyż jego bagaż ważył dobrych kilka kilogramów. Zawierał w sobie między innymi olbrzymią walizkę z wszelkiej maści kluczami, którymi można byłoby naprawić nie tylko rower, ale pewnie i większość samochodów, gigantyczną żółtą, foliową płachtę, która docelowo miała chronić jej właściciela przed deszczem, ale prawdopodobnie zmieściłaby się pod nią cała nasza grupa. Aby nie obciążać zbytnio młodego turysty postanowiliśmy część tego towaru pozostawić w domu u Marysi, a zabrać ze sobą jedynie to, co najpotrzebniejsze - kasę i wodę. Wodę, która już za chwilę miała sprawić temu uczestnikowi psikusa, bo na jednym z dołków wyrwała mu koszyk na bidon i o jej dalszy transport trzeba było poprosić kolegę z ekipy. Także niefortunnie zaczął się wyjazd dla Marysi. Po przekręceniu zaledwie kilka razy korbą wkręciło się jej sznurowadło w napęd roweru, skutkiem czego wylądowała w rowie. Z pomocą przyszedł Adaś, który zresztą podczas całej wyprawy był chyba jedynym dżentelmenem i często pomagał, wspierał i ratował z opresji koleżanki podczas rajdu.
Pierwsze kilometry nie nastrajały zresztą optymistycznie - a to przygoda z wodą, a to mała kraksa, która finalnie skończyła się dla jednej z uczestniczek w rowie, a to temperatura, do której trudno było dobrać odpowiedni ubiór, aby nie było ani za ciepło ani za zimno. W okolicach Kryska sytuacja się ustabilizowała i cała grupa, wykorzystując wiatr w plecy sunęła szybkim tempem do Płońska. Pokonanie 30 kilometrów z Kroczewa do Płońska zajęło nam niespełna dwie godziny, co było czasem zaskakująco dobrym, wziąwszy pod uwagę początkowe perturbacje.
Pierwsze kroki w Płońsku skierowaliśmy do siedziby Radia Płońsk, gdzie najpierw pan redaktor Janusz Popłonkowski opowiedział nam o realiach pracy w radiu oraz technicznych aspektach funkcjonowania tego typu mediów, a później dał się przez nas zaprosić na wywiad, w którym role się odwróciły i to nie on, jak w każdej dotychczasowej audycji, przepytywał gości, ale goście przepytywali jego. Uczniowie wymyślili serię interesujących pytań do pana redaktora, a ten momentami musiał się mocno nagłowić, aby wybrnąć jakoś z odpowiedzią. Całej audycji z naszym udziałem można posłuchać pod linkiem:
https://www.youtube.com/watch?v=Xt0dKO9Ua08
Nasza wizyta w Radiu Płońsk trwała ponad godzinę, zatem na zegarku było już mocno po godzinie 13 i wszyscy bez wyjątku zaczynaliśmy odczuwać burczenia w brzuchu - niektórzy z nas słysząc płoński hejnał zaczęli zastanawiać się zdziwieni, czy to przypadkiem nie ich kiszki tak „marsza grają”. Niestety dla opiekunów, im młodsze pokolenia, tym mniej jest chętnych na tradycyjne obiady. Z młodzieży tylko Zabiel głosował za schabowym z mizerią i z ziemniakami, reszta nie chciała słyszeć o niczym innym niż McDonald, dlatego też obiad mieliśmy zjeść właśnie tam.
Wszyscy uczestnicy wyjazdu już w Płońsku przecież byli i drogę do McDonalda raczej znają, dlatego coraz donośniejsze stawały się głosy „ale gdzie my jedziemy?”, „przecież to nie w tą stronę” - najgłośniej protestował Krzemo, najwyraźniej był najbardziej głodny. Opiekunowie grupy chcieli jednak, korzystając z mobilności jaką zapewnia rower, pokazać młodzieży coś więcej w swoim rodzinnym mieście niż bułki z mięsem i frytki, dlatego przejeżdżając nowiutką ścieżką rowerową nad Płonką grupa dotarła na Piaski, czyli miejsca, gdzie w styczniu 1945 roku, niemiecki okupant zamordował 78 mężczyzn - w większości mieszkańców powiatu płońskiego. Z perspektywy Piasków widać również doskonale panoramę płońskiej „dzielnicy” przemysłowej, o której dokładniej opowiedział pan Darek.
Jazdą terenową po, nieoddanej jeszcze do użytkowania, zachodniej obwodnicy miasta dotarliśmy w końcu do najbardziej wyczekiwanego punktu dnia - McDonalda. Po takiej dawce kilometrów trochę niezdrowych kalorii chyba nie powinno zaszkodzić tym bardziej, że przed nami jeszcze spory kawałek drogi. Marysia tak się zagalopowała przy zamawianiu swoich przysmaków z obowiązkowym sosem chrzanowym, że stała się pierwszą osobą w historii tej restauracji, która musiałaby wziąć danie na „kreskę”, bo do opłacenia zamówienia zabrakło jej... 20 groszy. I tym razem koledzy nie zawiedli i wsparli Manię brakującą kwotą.
Okazało się również, że wśród nas jest pewien szczwany lisek - ktoś otwierając przypadkowo etui od okularów pana Darka nakrył go na gorącym uczynku, bowiem w etui schowane były... ketchupy od frytek! Kontrabanda miała prawdopodobnie trafić na domowy stół pana Darka - ku jego nieszczęściu wspólników do podziału łupu zrobiło się zbyt wielu i rzecz jasna wyparł się próby przemytu, zwalając całą sytuację na bliżej niezidentyfikowaną osobę, która mu ów ketchup rzekomo podrzuciła. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Z dziennikarskiego obowiązku nadmienić trzeba, że głodomorem wyprawy okazał się Adaś, który nie przepuścił pozostawionej nawet najmniejszej frytce.
Z brzuchami pełnymi niemal do tego stopnia co sakwa Zabiela wspominana na początku tekstu ruszyliśmy w drogę powrotną, która miała okazać się prawdziwym testem wytrwałości, hartu ducha, ale i sprawdzianem wytrzymałości czysto fizycznej. Najtrudniejsze były pierwsze 3 kilometry - od Płońska do Siedlina droga pnie się cały czas pod górkę, która z pozoru jest niewielka, ale proszę spróbować pod nią podjechać. Do tego wiatr wiejący prosto w nas był tak silny, że momentami wręcz nie dało się jechać i trzeba było rowery podprowadzić. Przerażała również myśl, że do domu jest jeszcze około 20 kilometrów! Turystyka kwalifikowana, w tym również turystyka rowerowa ma to do siebie, że nie zawsze jest łatwa - czasem trzeba włożyć nieco wysiłku, aby dopiero finalnie wyciągnąć z niej satysfakcję.
Tak było i tym razem. Po pokonaniu podjazdu do Siedlina zrobiliśmy konieczną przerwę na złapanie oddechu i wzajemne pocieszanie się, że damy radę. Dalsze kilometry z wiatrem w oczy pokonywaliśmy w delikatnej rozsypce, każdy swoim tempem - jedni woleli jechać szybciej i częściej się zatrzymywać, inni woleli z równomierną, wolną prędkością się przemieszczać, ale za to rzadziej odpoczywając. Od Poczernina jechaliśmy już zbitą grupą, bo w grupie i weselej i za kolegą można się schować przed wiatrem. Kolejnym wyzwaniem, szumnie i długo zapowiadanym miał być podjazd pomiędzy Przyborowicami a Załuskami - miał on być zarazem testem - kto podjedzie bez jęczenia i bez schodzenia z roweru z automatu staje się formalnym członkiem Grupy Rowerowej Dwa Kółka i Spółka, bo zaznaczyć należy, że byli wśród nas również wyprawowi debiutanci. Chyba ta motywacja dodała uczestnikom skrzydeł, bowiem wszyscy pokonali górkę, oddychając z ulgą na jej szczycie! Ostatnie kilometry upływały głównie na wzajemnych pytaniach i odpowiedziach, co zrobimy pierwszego po tym jak dojedziemy do domu. Zdania były podzielone - jedni mówili, że padną na łóżko, inni, że coś zjedzą lub, że wezmą prysznic.
Kilka minut po 17 zameldowaliśmy się przy naszej szkole i chociaż w trakcie drogi powrotnej dało się słyszeć kategoryczne słowa „nigdzie więcej nie jadę!” to jednak na zakończenie padło fundamentalne pytanie „kiedy i gdzie jedziemy następnym razem”...